Moxie jest filmem, który już nie raz przewijał mi się na wielu listach do oglądnięcia, dzisiaj w końcu z nudów postanowiłam dać mu szansę i czuję, jakbym straciła czas. Na samym początku dla każdego potencjalnego widza chciałabym przybliżyć fabułę. Moxie to sztucznie wymyślona postać, która walczy o prawa kobiet za pomocą tajnego stowarzyszenia i ulotek w szkole. Za całą propagandą, jak i osobą Moxie stoi cichutka myszka o imieniu Vivian, która na pierwszy rzut oka jest jedynie zapełniaczem korytarzy. Na samym początku, jeśli chodzi o fabułę, to miałam jeszcze jakieś minimalne nadzieje, które niestety w połowie filmu prysły, a ja zmuszałam się do dokończenia produkcji. Pomimo tego, że tytuł zawiera wątki feministyczne i na pewno nie jest dla każdego, tak dla mnie neutralnej tutaj osoby był po prostu niedorzeczny. Oczywiście nie mam tutaj na myśli przesłania, lecz samą postać Vivian, która ewoluowała tak bardzo w trakcie tych niecałych 2 godzin, że aż trudno sobie to wyobrazić. Na początku nieśmiała dziewczyna, kujonka, trzymająca się na uboczu, a na koniec dziewczyna ze skórą ( skąd znowu ten stereotyp???) waląca z całych sił w szafki, wrzeszcząca i wręcz posiadająca chęć zabijania w oczach, jak dla mnie za dużo tego. Vivian całkowicie mnie odrzuciła swoją późniejszą przemianą, zrobili z niej mściwą dziewczynę, która zapragnęła być zbawca w swoim liceum dla wszystkich kobiet. Ale czy ktoś ją o to prosił? Czemu akurat ona ? Aż tak nie miała swoich zainteresowań, że pożyczyła je od swojej matki byłej feministki??